spiritual seekers

ŚCIEŻKA DUCHOWA ŻONY I MATKI BUDDYSTKI. Cz. I – Czas poświęcony rodzinie i czas duchowej praktyki


Buddyzm a życie codzienne jego wyznawcówW powszechnym przekonaniu małżeństwo jest kojarzone z rzeczywistością czysto ziemską[1]. Wszelkie znamiona świętości przypisuje się raczej osobom, które przywdziały mnisią szatę i zdecydowały się na samotne poszukiwanie sacrum. W tekście tym chciałabym zwrócić uwagę na codzienne życie buddystek pozostających w związkach partnerskich i posiadających rodzinę. Życie tych kobiet nie musi być wcale pozbawione wzniosłości i nie przekreśla ich rozwoju duchowego. Ich droga również może być drogą prowadzącą do Oświecenia. Pozostając w relacjach partnerskich traci się szansę na stosowanie pewnych praktyk duchowych, zyskuje się jednak możliwość innych ćwiczeń. Stąd potrzeba nauk i przykładów, które byłyby pomocne w radzeniu sobie w związku małżeńskim i wychowywaniem dzieci.

Buddystki są przekonane, że w tzw. zwykłym życiu tkwią potężne potencjały niewykorzystanej kobiecej mądrości, które mogłyby niezwykle wzbogacić rozumienie duchowości. Pozostały one niewykorzystane, gdyż przez ostatnich kilka tysięcy lat, tzw. „duchową ścieżkę życia” określali mężczyźni. Ich wizja duchowości opierała się na oddzieleniu się od natury i wszystkiego, co ona reprezentuje – narodzin i śmierci, a także dzieci. Posiadanie dzieci niejednokrotnie było traktowane jako przeszkoda na drodze do duchowości. Kobiety muszą więc wciąż poszukiwać duchowych dróg, które byłyby przystosowane do nich jako kobiet, które potwierdzałyby je jako kobiety i nie zaprzeczały ich wrodzonej naturze. Buddystki uważają, iż kobiety w ogóle powinny mieć ścieżkę duchową, która nie byłaby stworzona przez mężczyzn dla mężczyzn, na której nie musiałyby z powodu praktyki wycofywać się z rytmów swojego życia. Według buddyzmu na ostatecznym poziomie prawdziwa natura umysłu nie ma żadnych cech płci. Jednak sytuacja człowieka, który dopiero dąży do poznania owego ostatecznego poziomu, jest nieco inna. Wymagane przez niego środki do osiągnięcia oświecenia muszą być dostosowane do poziomu jego zrozumienia rzeczywistości, jego indywidualnych predyspozycji i preferowanego stylu życia. Jeśli kobiety mają znaleźć skuteczne ścieżki do wyzwolenia, potrzebują inspiracji innych kobiet, które nie popadając w obsesję na tle własnej płci osiągnęły wyzwolenie[2].

Ponieważ w buddyzmie małżeństwo nie jest sakramentem, stąd również brak jest jako takiej ceremonii małżeńskiej. Para buddystów najczęściej decyduje się na legalizacją związku w odpowiedniej instytucji państwowej. W Polsce jest nią Urząd Stanu Cywilnego. Dużo rzadziej praktykuje się udzielanie parze błogosławieństwa przez ich mistrza duchowego, o jakim wspomina Lama Ole Nydahl. Kiedy Nydahl błogosławi pary, działa na różnych poziomach: buduje pola mocy męskich i żeńskich Buddów, z którymi ma bliski związek i pozwala ich energii przepływać przez swoje ręce do serc kobiety i mężczyzny. Efektem ma być lgnięcie do siebie męskiego i żeńskiego Buddy oraz stworzenie podstawy związku na najgłębszym, tajemnym poziomie. Nydahl może wykonać również inne, dodatkowe zabiegi, mające przynieść parze jak najwięcej pożytku. Stara się on uwolnić energie, żeby ludzie mogli cieszyć się udanym życiem seksualnym. Zazwyczaj też im radzi, by się nie kłócili i zawsze myśleli o sobie – my. Jeśli któremuś z nich udało się coś osiągnąć, wówczas powinni mówić: „Jak nam to dobrze wychodzi. Naprawdę dobrze się postaraliśmy”. W tej sytuacji nie ma między nimi żadnej rywalizacji. Mogą robić wszystko, będąc jedną całością[3].

Znaczna część buddystów pozostaje jednak w tzw. wolnych związkach. Uważają oni, że niezależnie od tego, ile zaświadczeń nazbiera się z urzędów, mąż i żona są zawsze wolni, są to bowiem dorośli ludzie tworzący swój związek. Buddyści – jak sami twierdzą – nie potrzebują pieczątek, by ze sobą po prostu być. Dopóki nie pojawią się dzieci, dokument legalizujący bądź nie związek rodziców jest po prostu zwykłym stosunkiem jednego człowieka do drugiego[4]. Dlatego będę w tym tekście posługiwać się różnymi pojęciami zamiennie, aczkolwiek w sposób nieprzypadkowy. Tak więc często zamiast napisać małżeństwo zastosuję formę związek partnerski, a zamiast formy żona/mąż użyję formy partnerka/partner. Choć różnice te są dość subtelne, myślę, że lepiej oddają one rzeczywistość relacji: kobieta – mężczyzna w buddyzmie.

W tekście tym przedstawię też sposoby duchowego rozwoju, praktykowane przez żony i matki. Pokażę, że nawet podczas najbardziej prozaicznych domowych czynności i obowiązków – jak utrzymują buddystki – kobieta może i powinna się wewnętrznie realizować. Stosowane przez nią metody w gruncie rzeczy nie różnią się aż tak bardzo od praktyk kobiet niezależnych – mniszek i nowicjuszek, które są wolne od troski o rodzinę i mają więcej wolnego czasu na „ćwiczenia duchowe”. W dużej mierze metody te wystarczy tylko dostosować do indywidualnej sytuacji każdej kobiety. Zamiast wizualizować pewne okoliczności i emocje, jak to czynią mniszki, żona i matka ma niepowtarzalną okazję przećwiczenia tego na kanwie własnego życia i życia jej małżonka oraz rodziny. Ma ku temu wszystkie potrzebne jej „narzędzia” – np. zmęczonego męża, chore dziecko, nieżyczliwą teściową itp. Codzienne życie jest dla kobiety żyjącej w małżeństwie najlepszym „nauczycielem” duchowości.

Budda miał rzekomo powiedzieć: „Małżeństwo nie zostało ustanowione jedynie dla wygody męża i żony. Jego znaczenie jest o wiele głębsze niż związek dwu ciał zamieszkałych w jednym domu. Dzięki zażyłości związku mąż i żona mogą sobie wzajemnie pomagać, gdy ćwiczą swój umysł w naukach Buddy”[5].

Temat małżeństwa i rodzicielstwa we współczesnym świecie podejmował często w swoich wykładach Lama Ole Nydahl[6]. Głównie na jego wypowiedziach będę się opierała. To jeden z niewielu nauczycieli zajmujących się tą tematyką. Sam Lama tłumaczy ten stan rzeczy faktem, iż większość nauczycieli to mnisi, którzy po prostu nie mają wiedzy w tej dziedzinie, co zresztą wynika z trybu życia, jakie wybrali. Mimo to, świeccy nauczyciele równie rzadko wypowiadają się odnośnie związków małżeńskich/partnerskich. Wielu z nich wciąż jeszcze utożsamia miłość z przywiązaniem, które przecież starają się przezwyciężyć dla osiągnięcia ostatecznego wyzwolenia. Wśród tradycyjnych kultur buddyjskich pogląd, że mężczyzna i kobieta uczą się od siebie i wspólnie się rozwijają, nie jest jeszcze powszechny. Wbrew pozorom, buddyzm dysponuje jednak ogromną wiedzą na temat miłości. Sam Budda, zanim porzucił dworskie życie dla medytacji, miał opinię – jak podają przekazy legendarne – świetnego kochanka i cieszył się wdziękami pięciuset kobiet. Jeśli pominiemy buddyjskich mnichów i mniszki, dla których ciało stanowi jednak niebezpieczną przeszkodę na drodze do wyzwolenia, to dla ludzi świeckich ciało przede wszystkim przynosi radość. Dla joginów zaś stanowi ono czystą i doskonałą świątynię światła[7].

W gruncie rzeczy tak duża liczba mnichów i mniszek w buddyzmie wynikała głównie z przyczyn biologicznych. W czasach Buddy miłość nie miała prawa bytu, jeśli nie służyła wydaniu na świat potomstwa. Nie było także szkół i przedszkoli, do których można by dzieci posłać. Jeśli więc ktoś był obarczony dużą rodziną, nie mógł już medytować. To powodowało, że tak wielu ludzi decydowało się na życie mnicha lub mniszki. Nauka Buddy w tym względzie odbiega jednak od przekonań obecnych w hinduizmie czy taoizmie, że przez nie używanie jakiegoś organu można spowodować jego zanik i w ten sposób uzyskać specjalne moce duchowe[8].

Mistyka życia codziennego kobiet w buddyzmie

Kobiety potrzebują „ścieżki duchowej”, która przemawia do ich biologicznego poczucia siebie jako kobiety. Jeśli kobieta nie zdecyduje się na bezdzietność, to ciąże i wychowanie dzieci pochłoną ogromną ilość jej czasu i energii. Każda potrzeba niemowlęcia musi być zaspokojona przez matkę natychmiast, niezależnie od pory dnia czy nocy. Trudno jest więc matce wygospodarować wolny czas na odosobnienie i medytację[9]. Rodzina zobowiązuje, rodzina wymaga, rodzina pochłania czas. Czy kobieta – pytają buddystki – naprawdę musi wybierać między praktyką a rodziną?

Tsultrim Allione[10] próbowała na wiele sposobów pogodzić duchowość z „pieluchami”. Kiedy zwierzyła się Abo Rinpocze z nękających ją erotycznych myśli oraz z chęci posiadania dziecka, zaśmiał się i powiedział:

Wszystkie mniszki powinny mieć dzieci.

Zapewnił ją, że po zwróceniu ślubowań, również będzie mogła prowadzić duchowe życie, jako osoba świecka. Tak też zrobiła i wkrótce po złożeniu szat poślubiła Holendra, Paula Kloppenburga i urodziła dziecko. Z przerażeniem odkryła, że przez ciążę i obowiązek opieki nad córką, nie może praktykować medytacji tak prężnie, jak wcześniej. Nie mogła już jednak zmienić swojej decyzji. Ponownie zaszła w ciążę. Razem z mężem, na zmianę zajmowali się dziećmi, by móc medytować[11].

Tsultrim zdecydowała się podzielić swoimi odczuciami z grupą kobiet, które chciały badać swoje wewnętrzne życie, lecz znalazły się w podobnej do niej sytuacji. Dzięki tej grupie zrozumiała, że bycie kobietą nie jest obciążeniem, ale że właśnie kobieta posiada pewne wyjątkowe zdolności – że potrafi słuchać bez osądzania, że jest zdolna do bezpośredniego wglądu w sytuację. Zaczęła kochać fakt bycia kobietą, bycia z kobietami i chciała je coraz lepiej poznawać. Chciała połączyć swoją ścieżkę duchową ze świadomością siebie jako kobiety[12]. Razem z innymi kobietami doszła do przekonania, że jednym z wyjść jest wygospodarowanie sobie kilku tygodni, weekendu lub chociaż godziny odosobnienia w ciągu dnia na medytację i słuchanie nauk, na które nie zabiera się dzieci. W ten sposób kobiety mogą sobie stworzyć „wyspy spokoju”, wejść w stan medytacyjnego skupienia i przez chwilę oderwać się od problemów życia codziennego[13].

Obecnie Tsultrim udaje się łączyć codzienną medytację bez dzieci, okazjonalną praktykę z nimi, gdy o to proszą i okazjonalne odosobnienia. Uzyskane w tych chwilach spokoju poczucie otwartości, równowagę i humor próbuje wprowadzić w resztę swojego życia. Zdaje sobie sprawę z błędności swojego myślenia, że ruszy „do przodu”, gdy dzieci dorosną. Jeśli nie jest się wystarczająco zaawansowanym w praktykach, wówczas dla osiągnięcia głębszych stanów duchowego rozwoju konieczne jest długie odosobnienie lub półodosobnienie[14].

Moja znajoma buddystka[15], praktykująca Diamentową Drogę[16], gdy ją zapytałam, jak udaje jej się pogodzić życie rodzinne z duchowością, była wręcz zdumiona naiwnością mojego pytania. Wydawało jej się to tak samo naturalne, jak to, że katolicy uczestniczą w życiu Kościoła i rodzina nie stanowi dla nich przeszkody w codziennej modlitwie. Nie zauważyła zbyt wielu różnic pomiędzy swoją codzienną praktyką buddyzmu a praktyką kolegów kawalerów czy też koleżanek panien. Medytacje są te same dla wszystkich. Problem pojawia się dopiero wówczas, gdy musi zorganizować czas lub opiekę nad dzieckiem, by wybrać się na wykład podróżującego nauczyciela – mistrza buddyzmu bądź spotkanie grupy medytacyjnej. Innych trudności raczej nie ma. Diamentowa Droga uczy ciągle obserwować swój umysł, czyli pozostawać w stanie medytacji przez cały czas, co oznacza, że moja znajoma nie przestaje być praktykującą buddystką również w trakcie codziennych zajęć. Diamentowa Droga jest nastawiona na samodzielność, więc po przyjęciu do serca paru przydatnych wskazówek, praktykujący buddyzm sam sobie ustala czas i miejsce praktyki. Odosobnienie jest z pewnością przydatne, chociażby ze względu na nowe doświadczenia, nie jest natomiast niezbędne. Na takie odosobnienie można się wybrać również z dzieckiem, jeśli oczywiście nie wymaga ono stałych zabiegów, czyli nie z noworodkiem.Praktyka w Diamentowej Drodze idzie w parze ze zdrowym rozsądkiem. Wszystkie działania muszą zachowywać odpowiednią równowagę.Buddyści mogą też liczyć na pomoc sanghi, czyli przyjaciół na ścieżce, którzy jak trzeba, rzeczywiście pomogą przy opiece nad dzieckiem[17].

Jak zatem wygospodarować wolny czas na duchową praktykę, nie zaniedbując przy tym rodziny? Ten istotny problem poruszyła też Khandro Rinpocze w swoich wykładach, wygłoszonych w sierpniu 2000 r. w Ośrodku Buddyjskim w Grabniku[18] (woj. warmińsko-mazurskie). Jak się okazało połączenie praktyki z codziennym życiem sprawia trudności wielu praktykującym buddystkom, niezależnie od stopnia ich zaawansowania. Istnieje wręcz przekonanie, że ktoś, kto dobrze praktykuje, musi być niezaradny i niepraktyczny. I odwrotnie, skoro ktoś jest praktyczny i dobrze zorganizowany, nie będzie umiał dobrze medytować. Według Rinpocze dzieje się tak, gdy traktuje się rezultat własnej medytacji jako coś całkowicie nieprzystającego do codziennych, zwyczajnych obowiązków. Jest to – zdaniem Khandro Rinpocze – błędne rozumowanie, gdyż praktyka nie stoi w sprzeczności z codziennym życiem. Wręcz przeciwnie, powinny się one wzajemnie przeplatać i uzupełniać[19].

Dlaczego więc ludzie mają taki ogromny problem z wygospodarowaniem trochę wolnego czasu na medytację? Zapytane o to kobiety zazwyczaj odpowiadają, że wynika to z ich zobowiązań wobec rodziców, wobec męża, wobec dzieci. Kobieta musi być odpowiedzialna w pracy i odpowiedzialna za dom. Nie ma w tym nic niewłaściwego, ponieważ to wszystko stanowi część jej życia. Khandro zachęca kobiety, aby nie żałowały swojego czasu dla innych, kiedykolwiek oni tego potrzebują. Wprawdzie taka gotowość poświęcania swojego prywatnego czasu wszystkim, może sprzyjać poczuciu, że formalna praktyka zostaje odsunięta na plan dalszy i zaniedbana, przez co staje się krótsza i mniej intensywna. Rzecz jednak w tym – dowodzi Khandro – żeby przezwyciężyć w sobie tę ciągłą potrzebę chronienia swego poczucia ja. Nauczyciel, który by ciągle narzekał, że nie ma dla siebie czasu, byłby odbieramy jako samolubny a jego praktyka jako nieprzystająca do jego nauczania. To samo odnosi się do osób świeckich. Praktyka ucznia i praktyka nauczyciela nie powinny się różnić. Nie powinna ona być postrzegana jako suma czasu, jaki na nią został przeznaczony[20].

Wielu medytujących, zanim przystąpi do praktyki, pali kadzidła i maślane lampki, poszukuje spokoju i idealnych warunków do skupienia. Zanim uda im się uzyskać stan koncentracji, przez pół godziny uspokajają innych, a kolejne pół godziny uspokajają swój umysł. Kiedy się okazuje, że poświęcili na praktykę godzinę, ale poprzez ciągłe rozproszenie ich faktyczna koncentracja trwała „tyle co pstryknięcie palcami”, zniechęcają się. Co więcej, często podczas praktyki lub nawet zanim ją zaczną, już niepokoją się o jej rezultat, o czas i o ilość mantr, którą muszą powiedzieć, obawiają się różnorodności tego, czego mają dokonać – wizualizacji, rozproszenia myśli i emocji, wyjścia poza siebie. Przeraża ich świadomość, że to, co czynią, ma pomóc wszystkim istotom. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, jeśli spełniają określone rytuały, mimo, że nie rozumieją ich znaczenia. Jednocześnie ciągle towarzyszą im wątpliwości, że może źle wykonują swoją praktykę. W ten sposób zatraca się istota i znaczenie praktyki. Nie jest ważne – mówi Khandro – ile czasu medytujący poświęci na praktykę. Medytacja nie przyniesie praktykującemu żadnego pożytku, nie wpłynie na zmianę sposobu jego myślenia, jeśli będzie bardziej się koncentrował na długości sesji niż na samej istocie praktyki. Medytujący sam ogranicza swoją praktykę poprzez projekcję własnych wyobrażeń o tym, jak powinna wyglądać formalna medytacja. To on sam czyni ją trudną i skomplikowaną, wciąż poszukuje dla niej dogodniejszych warunków, zamiast po prostu uświadomić sobie, że powinien praktykować nie tylko każdego dnia, ale w każdej chwili. W codziennym życiu buddysty nie ma ani jednej takiej chwili, kiedy nie należy albo nie da się przyjmować Schronienia[21], kiedy nie trzeba praktykować bodhiczitty[22], kiedy można nie pamiętać o uważności i rozwijaniu mądrości. Człowiek praktykujący w każdym momencie jest w stanie medytować i być świadomy wymienionych powyżej wartości. Nie ma ani jednego działania, które miałoby być pozbawione takich właściwości. A zatem – podsumowuje Khandro – nie ma co rozważać problemu, że ktoś ma za mało czasu na praktykę. Osoba, która uważa siebie za medytującą, nie powinna dzielić swojego czasu na ten, który jest medytacją i ten, który nią nie jest. Takie rozróżnianie po prostu zanika, a każda chwila staje się medytacją z tej prostej przyczyny, że ani na moment nie traci się uważności[23].

Doskonałym wyjściem dla matek i żon, które nie mogą poświęcić na praktykę tyle samo czasu, co osoby wolne i niezależne, jest medytacja podczas pracy. Na Wschodzie i na Zachodzie mnisi często musieli wykonywać proste prace fizyczne, aby zaspokoić potrzeby swojego skromnego życia. Znalazło to wyraz w benedyktyńskim imperatywie: „Ora et labora” („Módl się i pracuj”). Prace te jednak służyły im również jako pomoc w medytacji. Także w dzisiejszych czasach wykorzystuje się pracę w tym celu w niektórych klasztorach lub podczas sesji medytacyjnych. Prosta, wykonywana w ciszy i skupieniu, powtarzająca te same czynności praca, jak np. obieranie jarzyn, zamiatanie, cięcie drewna, to sprzyjająca okoliczność do medytacji, polegającej na czujnej obserwacji ciała w ruchu[24]. Uświęcenie pracy może się dokonywać na różne sposoby. Po pierwsze poprzez realizację ideału bezinteresownej służby bliźniemu (ideał bodhisattwy); również przez nieustanne powtarzanie w myśli mantry, odwołującej się do szczególnej, cudownej cechy, którą z zamiłowaniem stara się praktykować medytujący. To sprawia, że praca staje się nieustającym hymnem pochwalnym. Wreszcie uświęcenie pracy spełnia się dzięki prostemu, czystemu ujrzeniu samej istoty zjawisk, poprzez praktykowanie „tu i teraz”[25], która prowadzi do doskonałości[26].

We wszystkich tych przypadkach ćwiczenie medytacji podczas działania jest dla osoby świeckiej wyjątkową pomocą w osiągnięciu wyciszenia i szczęścia w życiu codziennym. W miarę stopniowego postępu, dokonującego się z zachowaniem uważnej czujności, skupionej na tym, co właśnie się czyni (na jedzeniu, wykonywaniu toalety, itd.), całe życie nabiera sensu, a każda chwila wyzwala zawartą w niej pełnię, doskonałość i radość. Podstawowe czynności, mogą przynieść poczucie niepowtarzalności i wyjątkowości każdej przemijającej chwili, jakie utraciło się na skutek szablonowości i zobojętnienia. Wystarczy wykonywać swoją pracę w duchu bezinteresownej służby, w której jedyną nagrodą jest doskonałość samego aktu[27].

Myśl ta musi być szczególnie bliska chińskiej odmianie buddyzmu zen. Mistrzowie zen szukają sensu właśnie w zwyczajnym przeżywaniu codziennego życia. Nauczyciel tej szkoły Shu Chu wymieniał dwie choroby umysłu, które dotykają kontemplujących: „szukanie osła, na którym siedzą” i „po odkryciu, że jadą na ośle, niechęć do zejścia z jego grzbietu”. Wyjaśniał to następująco – wszyscy ludzie od początku jadą na ośle; innymi słowy, zwyczajne doświadczenie codziennego życia jest „miejscem”, gdzie należy szukać oświecenia[28].

————————————————————

Przypisy:

[1] Mimo tego powszechnego przekonania, np. w chrześcijaństwie małżeństwo jest sakramentem, a więc czymś świętym.

[2] Tsultrim A., Kobiety mądrości. Tajemne życie Maczig Labdron i innych Tybetanek, Kraków 1998, s. 57.

[3] Tracewicz W., Dakini to żeńska zasada oświecenia– rozmowa z Lamą Ole Nydahlem, na:

http://www.diamentowadroga.buddyzm.pl/dd23/art7.html (z dn. 21. 08. 2006 r.)

[4] Nydal O., Świat jest odbiciem naszego umysłu (z dn. 10. 02. 2007 r.)

[5] Kobiety, partnerstwo i seks – Buddyzm XXI wieku (z dn. 01. 06. 2007 r.)

[6] Lama Ole Nydahl i jego żona Hannah są pierwszymi zachodnimi uczniami XVI Karmapy – jednego z największych mistrzów medytacji buddyjskiej naszych czasów. Na jego prośbę wprowadzili nauki buddyzmu Diamentowej Drogi do zachodniego kręgu kulturowego, zakładając około 400 ośrodków na całym świecie, również w Polsce (Stupa House, ul. Ożarowska 65/87, Warszawa). Wielokrotnie był krytykowany przez Dalajlamę za odstępstwo, udzielanie nieprzygotowanym do tego osobom zaawansowanych praktyk, a także za rozłam w szkole Kagju. Nydahl miał nie uznać autorytetu i przywództwa Karma Tinleja Dżordźe XVII Karmapy jako głowy tej szkoły. Zob. Karma Kagju w: Doktór T. (red.), Nowe ruchy religijne i parareligijne w Polsce, Warszawa 1999, s. 48n.

[7] Klöcker M. (red.), Etyka wielkich religii…, s. 44; Nydal O., Świat jest odbiciem naszego umysłu… (www).

[8] Klöcker M. (red.), Etyka wielkich religii…, s. 36.

[9] Tsultrim A., Kobiety mądrości…, s. 55.

[10] Zob. Słownik biograficzny na końcu dysertacji.

[11] Tsultrim A., Kobiety mądrości…, s. 27n.

[12] Tamże.

[13] Tamże, s. 55.

[14] Tamże, s. 57.

[15] A. R. (informacja uzyskana 23. 06. 2005 r.)

[16] Diamentowa Droga – buddyjska ścieżka tradycji tantr, związana z wizualizacją bóstw, recytacją mantr, mudrami oraz fizycznymi praktykami joginicznymi. Charakteryzuje się wprowadzeniem pierwiastka żeńskiego oraz obiecuje szybkie osiągnięcie Oświecenia poprzez siły magiczne. Zob. Doktór T., Nowe ruchy religijne i parareligijne…

[17] A. R. (informacja uzyskana 23. 06. 2005 r.)

[18] W Grabniku koło Jaktorowa mieści się główny ośrodek Stowarzyszenia Karma Kamtzang. Stowarzyszenie ma swoje ośrodki również w Warszawie, Krakowie, Gdańsku, Poznaniu i Bydgoszczy. Ruch liczy około 300 członków i sympatyków. Karma Kamtzang wywodzi się z tradycji szkoły Kagyu, lecz w przeciwieństwie do szkoły Karma Kagyu uznaje autorytet Karma Tinlej Dżordże XVII Karmapy jako głowy tej szkoły. Stowarzyszenie powstało w wyniku rozłamu w 1992 r.

[19] Khandro R., Nie macie czasu na praktykę? (z dn. 16. 08. 2006 r.)

[20] Tamże.

[21] Ponieważ według buddyzmu człowiek żyje w samsarze, z powodu iluzji i cierpienia, przyjmuje Schronienie aby uwolnić się od cierpienia. Buddysta powinien więc z oddaniem przyjmować Schronienie w Buddzie, Dharmie i Sandze. Ale wewnętrznie Budda, Dharma i Sangha są symbolami, głębokim i zręcznym sposobem do wyprowadzenia człowieka z samsary. Z punktu widzenia absolutnej prawdy nawet Budda, Dharma i Sangha są wewnątrz człowieka. One są wszystkie całkowicie doskonałe w każdym człowieku, ale ponieważ on ich nie rozpoznaje, musi przyjmować Schronienie w zewnętrznym Buddzie, Dharmie i Sandze.

Zob. http://www.buddyzm.edu.pl/cybersangha/page.php?id=64 (z dn. 11. 02. 2007 r.)

[22] Bodhiczitta – dosłownie „umysł oświecenia”, „przebudzone serce-umysł” lub „serce przebudzonego umysłu”. W buddyzmie jest aspiracją osiągnięcie oświecenia dla dobra wszystkich czujących istot. Bodhiczitta ma fundamentalne znaczenie dla skuteczności buddyjskich praktyk, ponieważ łączy nastawienie i pogląd ukierunkowane na zaufanie do wrodzonej wszystkim czującym istotom zdolności do tego, by rozpoznała się w nich pierwotna natura. Podstawami bodhiczitty są miłująca dobroć i współczucie, a także pięć czynów, które powodują powstanie umysłu aspiracji do oświecenia: 1. Przebywanie w pobliżu zbawiennych przyjaciół; 2. Wykorzenianie nienawistnych myśli; 3. Podążanie za instrukacjami nauczyciela; 4. Przywoływanie współczujących myśli; 5. Żarliwe i energiczne praktykowanie. Kolejnych pięć czynów: 1. Niedostrzeganie błędów innych; 2. Pomimo dostrzegania błędów innych, niezniechęcanie się; 3. Niestawanie się aroganckim po zrobieniu czegoś dobrego; 4. Niebycie zazdrosnym o dobre działania innych; 5. Postrzeganie wszystkich istot jako własne dzieci. Cztery niezmierzone cechy bodhiczitty (dla niezmierzonej liczby czujących istot) to: 1. Miłująca dobroć (aby wszystkie czujące istoty posiadły szczęście i przyczynę szczęścia), 2. Współodczuwanie (aby wszystkie czujące istoty wyzwoliły się od cierpień i przyczyn cierpień), 3. Współradość (aby wszystkie czujące istoty ciągle przebywały w szczęściu przekraczającym cierpienia), 4. Bezstronność (aby wszystkie czujące istoty przebywały w bezinteresownej wzajemnej miłującej dobroci wolnej od uprzedzeń w stosunku do przyjaciół i wrogów).

Zob. http://pl.wikipedia.org/wiki/Bodhiczitta (z dn. 10. 02. 2007 r.)

[23] Khandro R., Nie macie czasu… (www);

[24] Zob. publikacje buddyjskie na ten temat: Beck Ch. J., Zen na codzień. Miłość i praca, Bielsko-Biała 2005; Khandro R., Nasze cenne życie, Poznań 2005; Gjatso T., Sztuka szczęścia w pracy, Poznań 2004; Tenże, Sztuka szczęścia. Poradnik życia, Poznań 2003. Zob. też publikacje chrześcijańskie: Trzebińska E., Sztuka duchowości, „Charaktery” (2005), z. 1, s. 40n.; Sztander W., Ziarnko piasku w oceanie, „Charaktery” (2004), z. 11, s. 14n.; Bereza J. M., Sztuka codziennego życia, Warszawa 1997; Nosowski Z., Parami do nieba. Małżeńska droga świętości, Warszawa 2004; Słomka W., Mistyka w życiu człowieka, Lublin 1980.

[25] Medytacje, hinduska joga, japoński zen czy chiński taoizm stawiają sobie osiągnięcie stanu „nie umysłu” albo „pustego umysłu” za jeden z podstawowych celów praktyk duchowych. Osiągnięcie wewnętrznej ciszy jest kluczem otwierającym przejście pomiędzy światami, środkiem wiodący do prawdziwego poznania. Wyciszenie wewnętrznego dialogu uwalnia ze świata interpretacji narzucanej przez podświadome myślenie, przez to, czym „nasiąkliśmy za młodu”. Stan bycia „tu i teraz” unicestwia ego-osobowość, ego-dumę, ego-pychę, tj. największe przeszkody na drodze do osiągnięcia pustego umysłu. Nie ma przyszłości ani przeszłości. Jest tylko wspomnienie, które człowiek ma teraz i wyobrażenie tego co będzie, które również ma teraz. Zatem istnieje więc tylko „teraz”. Zob. http://foof.most.org.pl/g_osho/medytacj.htm (z dn. 12. 02. 2007 r.)

[26] Bourgeois H., Schnetzler J. P., Modlitwa i medytacja w chrześcijaństwie i buddyzmie, Kraków 2001, s. 42n.

[27] Bourgeois H., Schnetzler J. P., Modlitwa i medytacja…, s. 43.

[28] Merton T., Mistycy i mistrzowie zen, Poznań 2003, s. 239n.

Dyskusja

2 myśli w temacie “ŚCIEŻKA DUCHOWA ŻONY I MATKI BUDDYSTKI. Cz. I – Czas poświęcony rodzinie i czas duchowej praktyki

  1. Szukam buddystki żeby została moją żoną

    Posted by Włodek | 08/12/2015, 13:47
  2. Ja szukam kobiety buddystki żeby została moją żoną i nie mogę jej znaleźć na żadnym portalu randkowym polskim i zagranicznym

    Posted by Włodzimierz Szczyrzyca | 08/12/2015, 14:32

Dodaj komentarz

RSS atomowa kura domowa

  • Błąd: kanał prawdopodobnie nie działa. Spróbuj ponownie później.

RSS cup of tao

  • Błąd: kanał prawdopodobnie nie działa. Spróbuj ponownie później.
Follow Multi Culti Zone on WordPress.com

Enter your email address to follow this blog and receive notifications of new posts by email.

Dołącz do 9 subskrybenta